Etykiety

niedziela, 29 marca 2015

MARCOS LÓPEZ- LATYNOSKI ANDY WARHOL

Marcos López- artysta wszechstronny: fotograf, twórca filmowy, malarz, grafik, eseista, wykładowca, kurator... Jest jedną z głównych postaci na latynoamerykańskiej scenie artystycznej ostatnich dziesięcioleci. Jego prace można oglądać między innymi w Muzeum Narodowym Centrum Sztuki Królowej Zofii w Madrycie.


El-cumplea§os-de-la-directora.jpg
El cumpleaños de la directora, © Marcos Lopez

Marcos López urodził się w Santa Fe w Argentynie w roku 1958. W wieku 20 lat zaczął robić zdjęcia i krótko potem poświęcił temu całe swoje życie- wraz ze studiami inżynieryjnymi, porzucając je na ostatnim roku. Niesamowicie aktywny, od początku swojej artystycznej drogi odnosił znaczące sukcesy: był stypendystą prestiżowego programu rozwoju artystycznego Argentyny, dzięki czemu mógł studiować na Academii Artystycznej w Buenos Aires. Wraz z innymi znakomitymi artystami swojego pokolenia (Eduardo Grossman, Eduardo Gil, Ataúlfo Perez Aznar, Hellen Zout, Oscar Pintor...) organizował kluby dyskusyjne, wystawy i instalacje. W wieku 24 lat dostał się do międzynarodowej szkoły  filmowo-telewizyjnej  w  San Antonio de los Baños na Kubie, i był jednym z pierwszych jej zagranicznych absolwentów. Tam też poznał techniki filmowe. Jednak to nie film (jest autorem filmów dokumentalnych), a fotografia przyniosły mu sławę.
Asado-En-Mendiolaza1.jpg
Asado en Mendiolaza © Marcos López

Od 1984 wydaje albumy fotograficzne. Początkowo były one wydawnictwami zbiorowymi, a w wieku 35 lat opublikował swój pierwszy samodzielny album Retratos (Portrety)- wydawnictwo czarno-białe; pierwsze i ostatnie tego typu, gdyż w tym samym roku artysta, jak sam stwierdził w wywiadzie z 2009, zapomniał jak się myśli w czerni i bieli, odtąd potrafi to tylko w kolorze, a dodatkowo taka forma daje mu większą możliwość wyrażenia swojego zdania. Od 1993 pracował nad cyklem zdjęć Buenos Aires, la ciudad de la alegría (Buenos Aires, miasto radości) zawartym w albumie Pop Latino z 2000 roku, jego najbardziej emblematycznej pracy, dzięki której zyskał miano Andy’ego Warhola Ameryki Łacińskiej.
Pop Latino, tworzący nowy nurt sub-realismo criollo (subrealizm kreolski) to album zawierający nieco kiczowate, bardzo kolorowe i, na pierwszy rzut oka, radosne zdjęcia. Po chwili, zanim zdążą przekazać odbiorcy swoją prawdziwą treść, ten dostrzega dziwaczność uwiecznionych scen: niepasujące do siebie postaci, które teoretycznie nie powinny się ze sobą spotkać, dzierżą jeszcze bardziej zdumiewające atrybuty, otoczone są zaskakującym zestawem przedmiotów, a światło i kolorystyka są co najmniej mało realistyczne. Ostatecznie, łącząc wszystkie elementy ze sobą, fotografie przemawiają, a widz już nigdy nie pomyli Lópeza z kimkolwiek innym.
Najsłynniejszą, bo owianą pewnym mistycyzmem, pracą Lópeza jest bez wątpienia Asado en Mendiolaza (Mendiolazyjska Uczta), fotografia zainspirowana Ostatnią Wieczerzą Hiroshi’ego Sugimoto, który z kolei odtworzył na swój sposób dzieło DaVinci’ego. Uczta opublikowana w przeddzień bankructwa Argentyny w 2001 roku, została uznana za swego rodzaju prawdziwą ostatnią wieczerzę narodu argentyńskiego, przepowiednię dekadencji państwa, która nigdy nie nadeszła, bo tkwi w nim od zawsze. Marcos López nie pretenduje na miano  dokumentalisty, jest zdania, że dokument fotograficzny to anachronizm w czasach, gdy kręci się tak dobre filmy dokumentalne.  On przedstawia rzeczywistość Argentyńską i generalnie latynoamerykańską tak, jak ją widzi: za kolorowymi ozdobami czai się śmierć we własnej osobie.
Mnie urzeka w jego twórczości niezwykła świeżość i trafność oceny kondycji Latynoameryki. A jeśli chodzi o moją opinię na temat porównania z Warholem, to uznaję to za dość powierzchowne, bo skupiające się wyłącznie na estetycznej warstwie twórczości. Dla mnie López prezentuje dużo głębszą analizę swojego społeczeństwa i odnosi się do tematów o znaczeniu bardziej transcendentnym i bliskim większej ilości osób w tym regionie (w sumie nie znam się za bardzo na Warholu, ale mówię to z perspektywy totalnego laika sztuki anglosaskiej).


Źródło: http://revistanuestramirada.org/galerias/marcoslopez ; fragmenty wypowiedzi artysty oraz tytuły w wolnym tłumaczeniu autorki tekstu.oficjalna strona artysty: http://www.marcoslopez.com/artykuł pojawił się na studenckim portalu http://iberoameryka.wordpress.com

czwartek, 6 marca 2014

Hiszpańskie kina.

Sezon oscarowy (wyniki, jak dla mnie zadowalające), ja lubię filmy, byłam wczoraj w kinie na 'Her' reżysera Spike Jonze i bardzo mi się spodobał - doskonały pod każdym względem: urzekające kolory, ujęcia, muzyka od Arcade Fire; generalnie cała estetyka bardzo na plus; wciągająca, nieoczywista i nieprzewidywalna historia, idealnie dobrani aktorzy (no dobra, ten wąs...) i tak dalej mogę jeszcze trochę- teraz do rzeczy. 
Właśnie. Byłam wczoraj w kinie. W dużym hiszpańskim mieście mieści się sporo kin, OK, wszystko gra; ale spośród nich tylko jedno które wyświetla nowości filmowe normalnie. Co znaczy normalnie? W oryginalnej wersji językowej z napisami. Dziwne? Owszem. Otóż w Hiszpanii problem mamy taki, że dubbinguje się wszystko.



Mieszkańcy Półwyspu nie znają głosów swoich ulubionych aktorów. W polskich kinach jest możliwość wyboru, dubbingu lub napisów chyba tylko w przypadku filmów animowanych i familijnych, ale niestety tutaj jest się skazanym na dubbing. Nie jestem w stanie tego zaakceptować i zawsze boli mnie coś w środku, kiedy mam z tą techniką styczność w czymś, co nie jest kreskówką. Mam na przykład znajomych podjaranych głosem Scarlet Johanson - subiektywnie, gdybym była facetem, też bym się jarała - a taki Hiszpan w 'Her' słucha tej samej pani, która dubbingowała Meryl Streep, którąś z lasek z Jordie Shore na MTV i niejedną postać kreskówek oraz w reklamach poleca kostki toaletowe. Smutne? Dla mnie co najmniej.



Bez głosu Scarlet jeszcze jakoś przeżyję. Dla mnie osobistym dramatem jest to, że ktokolwiek obejrzał Breaking Bad z dubbingiem (a jeśli ktoś to uczynił za pośrednictwem TV, to nie miał innego wyjścia). Byłam ciekawa jak brzmi mój ulubiony serial po hiszpańsku i w momencie, gdy Jesse krzyczał "PERRA" nijakim, lekko piskliwym głosem loosera, 'ręki mje opadli'. Na szczęście udało mi się już przekonać parę osób, żeby jeśli już coś oglądają, niech robią to jak należy i w dodatku z korzyścią dla siebie: przynajmniej angielski podszkolą, podzielność uwagi poszybuje... 



Podsumowując, mam szczęście: mieszkam blisko fajnego, studyjnego kina, które pokazuje nowe, dobre filmy w wersji oryginalnej, w środy ma fajną promocję i dodatkowo program lojalnościowy '8. film gratis', a na takich warunkach nie mam zamiaru być lojalna żadnemu innemu kinu. Poza tym nie mam (jeszcze) hiszpańskiej telewizji (ugh!!), więc filtruję sobie treści w internecie, ale jak już znów podłączę się do okienka na świat, to na pewno coś tu o tym napiszę. 





Hola.

Hola.

Ten pierwszy post będzie o tym jak wyobrażam sobie tego bloga. A nie wyobrażam sobie jakoś konkretnie. Z czasem może pojawią się tu jakieś kategorie, serie postów, etc. Aczkolwiek przede wszystkim będę tu ja, moje ulubione miejsca, rzeczy, odkrycia, muzyka, książki, jedzenie, a może nawet jakieś przemyślenia związane z Hiszpanią i Ameryką Łacińską, chociaż może lepiej powiedziane Ameryką Hiszpańską. Taki południowy lajfstajl.